top of page

Nieadekwatny lęk i sposób na powstrzymanie ataku paniki



Od jakiegoś czasu udaje mi się obserwować siebie z perspektywy osoby trzeciej, tak jak radził Anthony de Mello. Dziś zaobserwowałam jak bardzo się męczę w swoim zaburzeniu. Co prawda na co dzień funkcjonuję normalnie, ale w sytuacjach aktywujących lęk tak się nakręcam i stresuję, że jest to na prawdę okropne. Potrafię zobaczyć, że nie jest to zdrowe, rozsądne podejście tylko zachowanie czy samopoczucie "nad wyraz" - podyktowane lękiem. Tata robił profilaktyczne badania i coś było nie tak z wynikami. Widziałam że bardzo się zestresował bo mogło to oznaczać coś bardzo poważnego. Ja, która straciłam mamę przez nowotwór (dużo mnie kosztuje, żeby napisać to słowo), jestem bardzo wyczulona na punkcie zdrowia. Wszystkie odchylenia od normy oznaczają dla mojego umysłu jedno - śmierć w cierpieniu. Moje zaburzenie kręci się wokół zdrowia, lekarzy, badań itp., można powiedzieć, że to hipochondria. Odnosi się to do stanu zdrowia zarówno mojego jak i moich bliskich. To co przeżyłam w przeciągu ostatnich 2ch dni... Nie było to adekwatne do sytuacji. Ok, oczywiście, że mogłam się zestresować z powodu wyników taty, ale szanse na to, że to coś poważnego są niewielkie. Mój tata bardzo dba o siebie, od czasów młodości uprawiał dużo sportu i do tej pory, prawie na emeryturze, wciąż prowadzi aktywny tryb życia. Do tego od kilku lat codziennie pije sok z warzyw i w miarę zachowuje zdrową dietę. Moja babcia a jego mama dożyła pięknego wieku i wciąż czuje się ok. Dziadek (jego tata) zmarł jako staruszek pomimo że większość życia palił papierosy (!). Wyniki taty nie wskazywały wprost na coś złego, lekarz powiedział nawet, że mogą być zaburzone ze względu na to, że 2 dni wcześniej napił się trochę alkoholu. Jak zachowałaby się całkiem zdrowa osoba na moim miejscu? Wydaje mi się, że byłaby zestresowana, trochę wycofana, zasępiona, ale nie sądzę, że popadłaby w taką skrajność jak ja. Udało mi się trochę uspokoić na jeden dzień, bo wiedziałam że w związku ze świętem 1 listopada i tak nic się nie dowiemy. Natomiast w dzień wizyty lekarskiej tak bardzo byłam przerażona, że od rana cała się trzęsłam, było mi zimno, ciągle chciało mi się płakać, niekiedy leciały mi łzy, nic nie jadłam, nie mogłam się kompletnie na niczym skupić. Byłam tak spięta i schowana w sobie, że samo wstanie, żeby zrobić sobie herbatę wydawało mi się niemożliwe.


Z obserwacji zauważyłam, że jestem typem człowieka, który w sytuacji dużego stresu zastyga w bezruchu. Każdy ruch wydaje mi się zabójczy. To bardzo mi pokazuje, że jednak nasz gadzi mózg (reptilian brain) gra pierwsze skrzypce.


Mózg jest przede wszystkim nastawiony na przetrwanie, nasza walka z lękiem to walka z naturą.

Jak można walczyć z pierwotnymi instynktami? W sytuacjach silnego stresu kiedy nasze instynkty przejmują kontrolę, wydaje się to niemożliwe. Kiedyś udało mi się zrobić coś niezwykłego. Mój terapeuta powiedział mi wtedy, że osiągnęłam coś, co innym udaje się po wielu latach ćwiczeń. A co to takiego? Rozmowa z wewnętrznym dzieckiem. I wiem jak to banalnie może brzmieć, ale to na prawdę trudna rzecz w sytuacji kiedy lęk przejmuje nad nami kontrolę. Pamiętam, że kolega, a właściwie mój były kiedy jeszcze nie byliśmy razem, zaczął mi coś gadać że niby leci w stronę ziemi asteroida. Później okazało się, że nie jest na torze kolizyjnym a informacja była rozgłośniona aby wzbudzić lęk i dostać kliknięcia strony. Nie wiem dlaczego później byłam z tym człowiekiem, ale zostawmy to na inny post ;) Byłam wtedy już zestresowana czymś innym, a więc lęk miał doskonałe warunki aby się rozwinąć, złapał się informacji o asteroidzie i zaczął kiełkować. Moje myśli coraz bardziej zaczęły krążyć wokół potencjalnego końca świata. Czułam, że coraz mniej mogę nad nimi zapanować. W końcu dostałam ataku paniki, skuliłam się na łóżku, trzęsłam się, płakałam i robiłam wszystko co w mojej mocy, aby nie dopuścić do pełnego rozkręcenia się paniki. Wiedziałam, że to atak i że nikt nie jest w stanie mnie od tego uwolnić oprócz mnie samej. Wiedziałam, że muszę nad tym zapanować bo jak pozwolę temu się rozkręcić to skończy się na dzwonieniu do rodziny żeby ktoś przyjechał bo chyba umieram na zawał, albo dzwonieniu na pogotowie. Odnalazłam w sobie resztki zdrowego rozsądku. Zaczęłam mówić do siebie, uspokajać. Mówiłam do siebie jak do przestraszonego dziecka, które boi się potwora w szafie bo chyba widziało jakieś oczy. Sypałam argumentami jak mało jest prawdopodobne że nastąpi teraz koniec świata, mówiłam sobie, że ta informacja jest "click-bait'em" bo lęk najlepiej się sprzedaje, jak tytuł brzmi przerażająco to najchętniej w to klikamy i media doskonale o tym wiedzą. Stała się interesująca rzecz, której nigdy wcześniej nie doświadczyłam - zaczęły mnie nachodzić fale spokoju. To były dosłownie fale. Tak jak czasami odczuwamy fale gorąca czy zimna, tak ja doświadczałam fal spokoju. W końcu udało mi się na tyle przekonać swój przerażony umysł, że udało mi się, wykończona stresem, zasnąć. Zajęło mi kilka dni żeby całkowicie się przekonać do tego jak bezpodstawne są te informacje i przestać się przejmować asteroidami, a teraz nawet o tym nie myślę. A to znaczy, że był to całkowicie bezpodstawny lęk.


Skąd moje przywiązanie do taty w takim stopniu, że najmniejsza myśl o możliwości jego utraty doprowadza mnie do tak skrajnych emocji? Myślę, że jest to związane z sytuacją, kiedy w dzieciństwie, zgodnie z decyzją sądu, mój kochany tata z moją kochaną siostrą z którą zawsze robiłyśmy wszystko razem, wyprowadzili się i zamieszkali osobno. Z powodu rozwodu rodziców, sąd przydzielił opiekę nade mną mamie, a nad siostrą tacie. W ogóle nie pamiętam tego jak się wyprowadzili. Pamiętam tylko ten okropny czas rozwodu, a później jak już mieszkałam z mamą. Kiedy ich odwiedzałam, a czasami zostawałam na cały weekend, mama zawsze była niezadowolona. W związku z tym każda moja wizyta u nich naznaczona była stresem i siedzeniem jak na szpilkach. Dopiero teraz widzę, jak bardzo cierpiałam. Później sytuacja się zmieniła, mama zmieniła podejście i nie miała nic przeciwko abym odwiedzała rodzinę, ale już zawsze był we mnie gdzieś ten stres. 2 lata temu mama zmarła i chociaż jest to dla mnie najgorszy ból i cierpienie, ogromna tęsknota i wiele różnych emocji to czuję, że mogę swobodnie spędzać czas z tatą i siostrą. Oni są dla mnie tak ważni, zawsze rozumieli mnie najlepiej, nigdy do niczego nie zmuszali ani nie krytykowali, wspierają mnie zawsze i bardzo kochają. Nie mogę sobie wyobrazić tego, żebym znów miała ich stracić. Nawet nie chcę wyprowadzać się już za granicę, chcę być blisko nich i spędzać z nimi czas. Czy to pewnego rodzaju uzależnienie? Może...


"Pomyśl o kimś, kogo bardzo kochasz, z kim jesteś bardzo blisko, o kimś, kto jest ci bardzo drogi i powiedz do niego w myślach: "Bardziej pragnę być szczęśliwy, niż mieć ciebie". "

Rozumiem znaczenie tych słów, ale nadal nie wyobrażam sobie tego, aby wyzbyć się przywiązania do rodziny. Nie chodzi o to, żeby przestać ich kochać, ale żeby przestać uzależniać od nich swoje szczęście.

0 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Post: Blog2_Post
bottom of page