top of page

Nervica magistra vitae est*



Nerwica nauczycielką życia jest. Dziś zdałam sobie sprawę, że zaburzenia lękowe nauczyły mnie bardzo ważnej rzeczy. Rozmawiałam dziś z tatą przez telefon. Powiedział, że nie może zrozumieć dlaczego denerwuje się małymi pierdołami, na przykład czy zrobić pożegnanie jak będzie wkrótce szedł na emeryturę albo wyprawienie parapetówki dla rodziny. Stresuje go to do tego stopnia, że nie może spać. Powiedziałam mu jak to wygląda z mojej strony.

Pamiętasz jak powiedziałeś, że miałeś dwie zdrowotne sytuacje w życiu, w których bałeś się, że może to być coś poważnego i nie mogłeś myśleć o niczym innym, nic nie wydawało się ważne oprócz tego zżerającego lęku o swoje życie? Ja ze względu na zaburzenia lękowe przeżywałam coś takiego kilka razy w tygodniu".

Moja nerwica w swojej najgorszej odsłonie trwała ok 1,5 roku i to co wtedy miałam faktycznie uważam za najprawdziwsze zaburzenie. Słyszałam opinie, że jeśli miałam objawy od dzieciństwa to znaczy, że mam ją od dzieciństwa. Nie zgadzam się z tym. Mniejsze objawy to po prostu reakcja na stres. Tak moje ciało/umysł radzą sobie ze stresem, nie jest to i nie musi to być nazywane zaburzeniem. Jednak po śmierci mamy, po opiece nad nią, po traumach które przeżyłam, po tak długim czasie obciążenia psychicznego, doświadczyłam prawdziwej nerwicy. Takiej, która upośledza życiowo, niszczy spokój i radość. To był czas nieustannej obawy o zdrowie i życie swoje i bliskich, lęku czającego się wszędzie. Dużo pracowałam nad sobą, uczyłam się siebie. Taka praca to bardzo małe, ledwo widoczne kroki, przy których nie widać znaczącej zmiany. Jest to tak powolny proces, że nie jest się w stanie go dostrzec. To tak jakby móc widzieć w lustrze jak się starzeję. Można się gapić i gapić i nic, dopiero przy oglądaniu starych zdjęć "o jacie ale miałam włosy! Ale byłam młodziutka!". Tak samo jest przy pracy nad sobą, czasami przypomni się jakaś sytuacja z przeszłości i że na przykład baliśmy się wyjść do sklepu, a teraz nie sprawia nam to żadnego problemu.

Po tym czasie, jedną z oznak, że powoli wracam do siebie było to, że mam te codzienne, zwykłe zmartwienia. Jakkolwiek to zabrzmi, na prawdę się ucieszyłam, że zaczynam się przejmować tym co ugotować na obiad dla rodziny, czy zdążę zrobić zakupy i coś załatwić po pracy, jaki prezent zamówić koleżance na urodziny. Martwimy się pierdołami bo nie mamy większych zmartwień. I właśnie tego się nauczyłam. Cieszyć się z takich codziennych spraw, bo to znaczy, że jest teraz u mnie tak spokojnie, że mogę przeżywać swoje zwykłe życie.


Pisząc o tym czego nauczyły mnie zaburzenia lękowe, nie mogę nie wspomnieć też o odpuszczaniu, ale myślę, że ten temat zasługuje na swój własny wpis.



*Tytuł to gra słów, nie wiem jak jest nerwica po łacinie ;)

2 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Post: Blog2_Post
bottom of page